Często cielesność w Kościele degraduje się na rzecz duchowości, opisując ją jako skażoną, tą, która odwodzi myśli człowieka od Boga. Czy słusznie?
Bez ciała nie moglibyśmy egzystować na tym świecie – jest to przecież świat materialny, kierowany niezmiennymi prawidłami, przez które materia musi oddziaływać z materią. Tak jak wszystko dookoła nas, składamy się z pierwiastków i atomów, a rozwój naszych organizmów miał miejsce na przestrzeni setek tysięcy lat.
Na Księgę Rodzaju nie można obecnie patrzeć inaczej niż na rodzaj pewnej złożonej metafory – niezwykle pięknej i uniwersalnej, warto dodać, bo w końcu współdzielą ją ze sobą aż trzy wielkie wyznania tego świata (judaizm, chrześcijaństwo i islam). Nie bez powodu ciągle powracamy do historii o Adamie i Ewie, przypisując im powód upadku naszych ciał, choć przecież to nie ciało, a umysł zawiódł człowieka, gdy został skuszony.
Symboliczny wąż nie kusi Ewy w sposób fizyczny, który można opisać za pomocą zmysłów – on przemawia do jej wewnętrznych pragnień, do jej pychy, do idei w jej głowie, że może zrozumieć i wiedzieć więcej, niż jej na to pierwotnie pozwolono. Ewa pragnie poznania, cokolwiek ono znaczy, ale płaci za to cenę – gdy już "rozumie" i uzyskuje świadomość, niczym dziecko odkrywa Świat, ze wszystkim co w nim dobre i złe.
Bo przecież również i my nie rozumiemy, że jesteśmy nadzy i że to powód do wstydu, dopóki nasi rodzice nas o tym nie uświadomią i nie wyjaśnią nam, że powinniśmy chodzić ubrani. To nakładane przez społeczeństwo zasady nas kształtują – uzmysławiają nam, że jesteśmy osobnymi bytami, a nie jednością z tymi, którzy wydali nas na świat.
Jest to świadomość bolesna – i taka też musiała być dla ludzi wygnanych z Raju – bo pozwala zrozumieć, że w obliczu trudów swojego życia, człowiek stoi osamotniony. Dlatego właśnie przeznaczeniem Ewy było mieć przy sobie Adama, a przeznaczeniem Adama było mieć przy sobie Ewę – by towarzyszyli sobie w drodze swojego życia i wszelkich jego trudach.
Świadomość własnej nagości oraz związany z nią wstyd mogły wynikać bezpośrednio ze zrozumienia, że ciało należy chronić przed zagrożeniami, na które nie było wcześniej narażone. Okazuje się, że w tym nowym, "poznanym" świecie może być ono obiektem przemocy lub gwałtu, że jest podatne na zimno i upały, że męczy się i wymaga regeneracji, ulega zarazom, starości i upływowi czasu.
Grzech w tej sytuacji jest rodzajem choroby – choroby z której rodzaj ludzki nie potrafi uleczyć się sam. Człowiek nie ma wpływu na to, że odczuwa głód i pragnienie, że pożąda, cierpi i umiera. Te wszystkie cechy nie są grzeszne w samej swojej istocie – dopiero w kontekście naszego umysłu możemy wykorzystać je do czynienia dobra lub zła. Możemy się głodzić lub przejadać, ale także dzielić chlebem, możemy odejmować innym od ust wodę, lub podać ją spragnionemu, możemy dotykać innych wbrew ich woli, jak również całować z uczuciem naszego męża lub żonę.
Seksualność jako taka, mimo nieustających starań zarówno ze strony środowisk kapłańskich, jak i świeckich, jest bezustannie stygmatyzowana. Za historyczne ideały, do których mają się odnosić nowożeńcy, stawia się najczęściej małżeństwa, które żyły we wstrzemięźliwości fizycznej bądź zdecydowały się na nią na jakimś etapie swojego życia. Kult tzw. "Świętej Rodziny", czy coraz bardziej popularne na Zachodzie ikony przedstawiające ten specyficzny zamysł relacji, pokazują jak bardzo oddaliliśmy się od tego, czym małżeństwo powinno być naprawdę.
Bo skoro wierzymy, że do skonsumowania małżeństwa między Bogurodzicą i Świętym Józefem nigdy nie doszło, nie można tutaj mówić o życiu w małżeństwie w pełnym tego słowa znaczeniu, ze wszystkimi jego aspektami i trudami. Święty Józef pozostawał opiekunem i głową Rodziny, ale nie był dla Maryi tym, kim powinien być mąż dla swojej żony. Wstrzemięźliwość seksualna nie "uświęca" magicznie małżeństwa – może być ona wyborem dwojga dojrzałych ludzi, jeśli takie jest ich duchowe pragnienie, ale nie jest ani niezbędna, ani potrzebna do osiągnięcia Zbawienia.
Pożądanie jest częścią złożonego zjawiska, które składa się na miłość pomiędzy dwojgiem ludzi. Pretensjonalne oddzielanie go od tego głębokiego uczucia jako aspekt niebezpieczny, przydzielony jedynie do naszych zwierzęcych popędów, można ocenić jako zachowanie co najmniej niedojrzałe.
W przeciwieństwie do kościoła Zachodniego, Cerkiew (w której wzięliśmy ślub jako małżeństwo mieszane – katoliczka i prawosławny), z rezerwą podchodzi do wtrącania się do decyzji nowożeńców w sprawie ich prywatnego życia. Nadrzędnym celem każdego prawosławnego małżeństwa jest wzajemne Zbawienie, co oznaczają min. nakładane na głowy nowożeńców wieńce (lub korony) – symbolizują one wyjątkową godność małżonków oraz udział w triumfie Zmartwychwstałego. Ich forma odnosi się jednak również do korony cierniowej, co ma przypominać o wezwaniu do wspólnego dźwigania "Krzyża codzienności".
Cerkiew uznaje, że nowożeńcy potrafią w swoim sumieniu rozeznać co jest dobre dla łączącej ich więzi – małżonkowie decydują pomiędzy sobą, jak powinno wyglądać ich przyszłe życie, także w aspekcie rodzicielstwa. Sam akt współżycia nie musi być w małżeństwie prawosławnym niczym innym, niż radością męża i żony, efektem ich wzajemnego uwielbienia.
Popęd ciała jeszcze do niedawna katolicyzm uznawał za przykry, choć niezbędny warunek do tego, by ludzie pragnęli płodzić potomstwo. Dopiero od ostatnich kilkudziesięciu lat zaczyna się coraz odważniej mówić o jego roli w scalaniu więzi małżonków i oczywistej radości, która powinna z niego płynąć – niestety, stosunek seksualny wciąż uznaje się za akt egoistyczny wtedy, gdy małżonkowie doprowadzają do niego jedynie w celu własnej, obopólnej rozkoszy.
Co może jednak dziwić, kościół Prawosławny na równi z Katolickim nie radzi sobie z wizerunkami pełnej nagości (i cielesności) na obrazach sakralnych w kontekście dialogu z wiernymi. Niektórzy z nich, widząc wczesnochrześcijańskie przedstawienia sceny Chrztu Pańskiego na których Chrystus jest kompletnie nagi, odczuwają odrazę i wyrażają ogromnym sprzeciw, uznając to za swoisty braku szacunku wobec Zbawiciela, czy nawet (choć niesłusznie) herezję. W istocie nagość Chrystusa w wodach Jordanu niesie ze sobą bogate przesłanie symboliczne: oto nowy Adam w akcie kompletnego posłuszeństwa (a więc w kontrze do grzechu prarodziców) odnawia całą przyrodę, przebóstwiając ją.
Troparion, ton 7:
Lęk ogarniał tych, którzy Stwórcę niebios i ziemi widzieli obnażonego w rzece, i przyjmującego od sługi chrzest za zbawienie nasze, jako sługa. Zastępy aniołów dziwiły się z bojaźnią i radością, z którymi kłaniamy się Tobie, Zbawco nasz, Panie.
Zdaje się to unaoczniać, że wiara części społeczności kościelnej wciąż nie jest w pełni dojrzała – żyjący w przesyconym pornografią świecie ludzie nie potrafią już oddzielić ciała "obnażonego, zwykłego, godnego" od "wyuzdanego, grzesznego, wstydliwego". Część z nich chciałaby za pewne zapomnieć, że Chrystus i Matka Boża zaznawali fizjologii tak jak każdy człowiek i nie byli pozbawieni żadnych części ciała, które są nam znane.
Cały sens Bożego Wcielenia zamyka się w tym, że Bóg ciało ludzkie przyjął takim, jakie ono jest. Lawirowanie niektórych myślicieli chrześcijańskich, jakoby ani Chrystus ani Matka Boża nie zmagali się z pragnieniami i popędami podobnymi do tych, które przeżywają inni ludzie, w gruncie rzeczy uwłacza ich wielkości. Rozmyślania nad fizjologią i popędami Świętych mijają się z celem, ale negowanie faktu, że z takowymi się zmagali, jest wyrazem niczym niepopartej naiwności lub zakamuflowanego doketyzmu.
Postrzeganie nagiej sylwetki człowieka wyłącznie w aspekcie jego seksualności jest wypaczeniem naszych czasów – nie potrafimy już spojrzeć na naszą anatomię inaczej niż przez pryzmat tego, czy kogoś pożądamy oraz co się stanie, jeśli owo pragnienie odczujemy. Doprowadza to do pewnych skrajności oraz nerwic, przekonania, że nasze ciało żyje własnym życiem, a my musimy nieustanne się pilnować, by nie zgrzeszyć. Dochodzi do pozornego, ale jakże krzywdzącego rozdziału duszy od ciała, obwiniania siebie za odczuwanie potrzeb, które wpisane są w naszą naturę.
Wieloletnie wypieranie własnych pragnień skutkuje często tym, że gdy już mamy się przed naszym małżonkiem czy małżonką obnażyć, dochodzi do głębokiego rozczarowania i rozgoryczenia. Długi okres zaniedbań tej sfery, brak rozmyślań na temat własnej wizji pożycia małżeńskiego w aspekcie intymności i fizycznej bliskości sprawia, że takie osoby mają problem z zaznaniem prawdziwej radości z jedności małżeńskiej, z którą nie łączyłoby się poczucie winy. Utożsamianie rozkoszy z grzechem sprawia, że nie potrafimy jej właściwie przeżywać – upośledzamy więc siebie jako osoby ze wrodzoną seksualnością, a później zbieramy tego plony.
Pornografizacja naszego świata oraz łatwy dostęp do tych toksycznych treści sprawiły, że części ciała wcześniej nie wiązane z seksualnością, obecnie są jej nieodzowną częścią. Ofiarą takiego traktowania stały się min. kobiece piersi. Publiczne karmienie dziecka przez matkę, tak naturalne, zdrowe i piękne dla ludzi antyku i średniowiecza, dziś kojarzy się z obnażeniem, czymś, co może – nie daj Boże – wzbudzić pożądanie mężczyzny i odwieźć jego myśli od jego drogi do Zbawienia.
Ciekawym przykładem dwóch skrajnie przeciwstawnych podejść do seksualności jako takiej jest scena, którą Kościół katolicki zna lepiej pod nazwą "Spotkanie przy Złotej Bramie". Jest to moment z historii apokryficznej, przedstawiający ponowne zjednoczenie Anny i Joachima, rodziców Matki Bożej, widzących się po długiej rozłące. Zarówno obrazy sakralne jak i ikony przedstawiają tą chwilę jako radosną, a małżonkowie obejmują się ciasno i tulą, przyciskając do siebie swoje twarze.
Kościół Zachodni przez wieku uznawał, że to właśnie wtedy doszło do cudownego poczęcia Matki Bożej poprzez... pocałunek. I choć obecnie Kościół katolicki odcina się od tej naiwnej, przepełnionej uprzedzeniami wizji (bo przecież Matka Zbawiciela nie mogła być spłodzona w tak "nieczystym" akcie) daje to obraz tego, jak podchodził do tematu cielesności przez setki lat.
Kościół Prawosławny patrzył na pierwotną ideę owego "pocałunku" z dezaprobatą, rozeznając ją jako kolejną próbę odłączenia aktu seksualnego od codzienności życia małżeńskiego. W opozycji do średniowiecznej wizji Kościoła katolickiego, Kościół Wschodni od początku kładł nacisk na to, że Bogurodzica została poczęta naturalnie, jak każde inne dziecko na tym świecie. Z tego powodu, za postaciami Anny i Joachima umieszczano na ikonach łoże, by jeszcze dobitniej podkreślić, jakiej sceny jesteśmy świadkami.
Kościół Prawosławny rzadko zajmuje oficjalne stanowisko w sprawach jedności małżeńskiej, bo nie widzi takiej potrzeby: uznaje każdy przypadek za coś, co należy rozpatrywać osobno. To wierny, jeśli odczuwa taką potrzebę, ma iść do kapłana by przedyskutować z nim to, co go trapi. Księża często z przekąsem mówią, że nie rozumieją dlaczego część wiernych, mogąc porozmawiać z kapłanem mającym żonę i dzieci, szuka rad małżeńskich u mnichów i zakonników, jak gdyby ci posiadali jakąś mistyczną, tajną wiedzę.
Może to dlatego, że w ludziach wciąż istnieje przekonanie, że osoby żyjące w wstrzemięźliwości ciała "wiedzą" więcej, są "bliżej" Boga oraz jego woli. Jest to jednak przeświadczenie degradujące, sugerujące, że "zwyczajny" wierny ma mniejsze szanse na Zbawienie niż osoba, która żyje w celibacie. Nie ma to nic wspólnego z prawdą. Szczęśliwe, przepełnione uczuciem i troską małżeństwo to droga prowadząca do Raju, bo tam gdzie mieszka miłość, obecny jest sam Bóg.
Święty Grzegorz z Nazjanzu; Mowy wybrane, s. 381:
"Czy podobnie, jak jest jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest, jeden Bóg, Ojciec wszystkich, który działa poprzez wszystkich i we wszystkich (Ef 4,5 n.), tak i jedna byłaby tylko droga do zbawienia, mianowicie droga nauki i kontemplacji? Ci więc, którzy by z tej drogi zeszli, musieliby zupełnie pobłądzić i utracić Boga i nadzieję na zbawienie po śmierci? Nie! Nic nie byłoby bardziej niebezpieczne, jak tego rodzaju rady dawać albo ich słuchać. Jeżeli więc, jak to w sprawach czysto ludzkich, liczne i rozmaite są rodzaje życia i usposobienia, na wyższą skalę i niższą, świetniejsze i mniej sławne, tak i w rzeczach Bożych nie jeden jest jakiś sposób zbawienia, ani też nie jedna cnoty droga, ale jest ich więcej – i jeżeli powiedzenia tego, że wiele jest mieszkań u Boga (J 14,2.), powiedzenia tyle raz omawianego i będącego na wszystkich ustach, nie inna jakaś, lecz ta jest przyczyna, że wiele jest dróg tam prowadzących [...]"
Kamila i Jakub
Właściciele Pracowni Kraska