Darmowa dostawa InPost od 299 zł
  1. Strona główna
  2. Blog
  3. Pasja. Jak nie wypaczyć istoty cierpienia 🩸

Pasja. Jak nie wypaczyć istoty cierpienia 🩸

2025-04-04

Droga Krzyżowa, Ukrzyżowanie i Złożenie do grobu. Jak te tajemnice przeżywają Katolicy, a jak Prawosławni?

Cierpienie towarzyszy człowiekowi od momentu opuszczenia Raju; wszyscy odczuwamy skutki tego faktu każdego dnia. Nasze ciało boli gdy chorujemy, nasze serce łamie się, gdy innym dzieje się krzywda – cierpimy nawet w myślach, przeżywając w duszy coś, co nas smuci albo martwi. Choć w jakimś stopniu potrafimy nad naszą rozpaczą panować i często wiemy co zrobić, by przynieść sobie ulgę, rozumiemy doskonale, że już do końca naszych dni momenty radości będą mieszały się z chwilami żałoby.

Choć widzimy "ludzką" stronę Chrystusa w Biblii wielokrotnie, to właśnie w momencie Męki jest nam najbardziej bliski – być może dlatego, że najlepiej potrafimy się utożsamić i zjednoczyć z innymi właśnie w momencie bólu. Współczucie, miłosierdzie i litość łączą się ze sobą w naszych sercach, ponieważ agonia jest czymś, co łatwo nam zrozumieć. Nikt nie musi nam tłumaczyć tego, co oznacza "cierpieć" – jako istoty ludzkie świadomość tego stanu mamy zapisaną we krwi. 

«Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?» (Mt 27, 46) to krzyk Chrystusa, który teologowie próbują zinterpretować od wieków. Rozprawiają nad tym, jaka jest jego natura: tłumaczą, że to wyraz bólu i zmęczenia, ale nie żalu czy sprzeciwu. Naszym zdaniem, takie założenia są bezsensowne – próbujemy zracjonalizować ekspresję człowieka, który, według naszej wiary, wziął na siebie grzechy całej ludzkości. I choć dla boskiej natury Chrystusa nie ma rzeczy niemożliwych, dla Jego natury człowieczej musiał być to ciężar nie do udźwignięcia: przecież sami na co dzień z trudem nosimy na naszych barkach konsekwencje własnych czynów. 

To zawołanie można zrozumieć jedynie z perspektywy ludzkiej, a nie boskiej i w tym aspekcie należy je rozpatrywać. Często można słyszeć ludzi wierzących, którzy próbując kogoś pocieszyć, mówią: "Bóg daje nam tylko taki krzyż, jaki jesteśmy w stanie udźwignąć." Uważamy, że jest to jedno z najbardziej krzywdzących powiedzeń, jakie można skierować do cierpiącego człowieka: bo wiele osób w ciągu swojego życia tego ciężaru jednak nie udźwignęło i odeszło z tego świata przedwcześnie. 

Przyjaciele Hioba popełnili błąd, próbując po siedmiu dniach milczenia „pocieszać” proroka. Ich próby wyjaśnienia źródeł nieszczęścia przysparzają jedynie Hiobowi dodatkowych cierpień. Oczywiście w stawianiu prostych diagnoz najbardziej gorliwy okazał się najmłodszy z nich, Elihu. I choć jego wywód o transcendencji Boga jest pełen mądrości, powodowany bezradnością (może pychą) młodzieniec, wmawia Hiobowi zawinienie całej sytuacji, ostatecznie dając wyraz swojej irytacji.

Chrystus nie wita męki z radością: w przeciwieństwie do niektórych wierzących, nie jest masochistą. Wprost przeciwnie, podczas modlitwy w Ogrójcu mówi: «Mój Ojcze, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich. Jednak niech się stanie nie jak Ja chcę, ale jak Ty chcesz.» (Mt. 26:39), a potem «Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich, i muszę go wypić, niech się stanie wola Twoja!» (Mt. 26:42). Nie jesteśmy świadkami sceny obojętności czy oczekiwania na cierpienie, ale wręcz obawy przed nim, doświadczamy więc ponownie szczerej, ludzkiej natury Zbawiciela. 

Scena ta wystarczy by rozprawić się z herezją monoteletyzmu, głoszącą istnienie jednej, boskiej woli w Chrystusie. Nauka ortodoksyjna mówi o istnieniu w Zbawicielu dwóch wól (odpowiadających dwóm naturom). Nie oznacza to jednak rozdwojenia jaźni – wola ludzka w sposób harmonijny i spójny podporządkowuje się woli Boskiej. Podobnie jak w naszym życiu, nie zawsze jest to proste i „automatyczne”, zwłaszcza, gdy w grę wchodzą ograniczenia natury biologicznej.

Żaden zdrowy na umyśle człowiek nie chce cierpieć: swoiste "umiłowanie cierpienia", objawiające się zwłaszcza w Kościele Zachodnim, jest efektem setek lat szerokiej tradycji pasyjnej, która w pewnym swoim momencie zaczęła skupiać się bardziej na Chrystusowej Męce, niż samym Zmartwychwstaniu. Kościół Prawosławny przeżywa nabożeństwa pasyjne (co do zasady) tylko raz, w Wielkim Tygodniu, natomiast Kościół Zachodni robi to podczas każdej Drogi Krzyżowej.

Słowa Chrystusa «Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną.» (Mt 16:24) nabrały w ten sposób nowego, w pewien sposób wypaczonego znaczenia. Bo w zamyśle tego zdania nie chodziło przecież o wzięcie "dosłownego" krzyża na swoje barki i dźwiganie go przez kilka godzin wzdłuż drogi, ale by wziąć nasze cierpienie takim, jakie ono jest: cierpienie naszego ciała, serca i duszy, które wypełnia nas każdego dnia. Nasze traumy, przeżycia, rozczarowania, smutki, żale: mamy to wszystko zebrać i iść za Zbawicielem, jak owca za pasterzem. 

Należy jednak być ostrożnym w określaniu prostej, zero-jedynkowej dychotomii Wschód-Zachód. Podział ten w dużej mierze został wykreowany przez XIX wiecznych słowianofilów. Ich idee, jak dziś możemy stwierdzić, okazały się tyleż naiwne, co szkodliwe. Kubeł zimnej wody na „ruskie dusze” wylewa min. o. Fłorowski, wykazując, że Tomasz z Akwinu, będący „ucieleśnieniem scholastyki”, znał i korzystał z Ojców Greckich. Co więcej, „sztandarowy” przedstawiciel prawosławnej wykładni, Grzegorz Palamas w swoich trynitarnych opisach korzystał z dzieł (o zgrozo!) św. Augustyna. O pewnych paralelach między mistyką nadreńską a hezychazmem napiszemy może innym razem – przejdźmy teraz do sztuki.

Problematyka ukazywania cierpienia w sztuce religijnej jest chyba najbardziej znanym sposobem egzemplifikacji wyegzaltowanego i zmysłowego Zachodu (który na niwie teologii oskarżany jest z kolei o zachowawczy racjonalizm) oraz po przeciwległej stronie, beznamiętnego i odrealnionego Wschodu (którego to sensoryczne aspekty nabożeństw budzą nierzadko podejrzliwość łacinników). Sprawa nie jest jednak tak prosta.

O tym, jak Bizantyjskie ikony Ukrzyżowania jawiły się oczom krzyżowców jako gorsząco werystyczne na tle statycznych kompozycji romańskich, pisaliśmy już we wcześniejszych tekstach. Przypomnijmy też, że zachodnia pobożność pasyjna (ewoluująca chociażby w osobliwe zjawisko devotio moderna), znajduje swe źródła w bizantyńskich hymnach wielkopiątkowych przywiezionych przez krzyżowców z Konstantynopola. Można przypuszczać, że zwyczaj strojenia „grobów Pańskich” (obecnie wybitnie polski) został przetransponowany na zachodnią wrażliwość przez bożogrobców zainspirowanych greckimi epitafionami (płaszczanicami).

Prawosławni nieraz (po części słusznie) zarzucają Zachodowi wypaczenie znaczenia Wielkiego Postu, zauważając, iż stał się on de facto czterdziestodniowym okresem pasyjnym. Rzeczywiście, łatwiej i niejako naturalniej jest współczuć komuś (w tym przypadku Chrystusowi) niż zapłakać nad sobą, wejrzeć we własną duszę, do czego wzywa nas ten okres liturgiczny «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!» (Łk 23,28). Jednak zakończenie tej kwestii w tym miejscu byłoby dalece niesprawiedliwe.

Sami prawosławni w trzecią niedzielę Wielkiego Postu wynoszą na środek świątyni Krzyż do adoracji. Akt ten, w sam środek czterdziestodniowego okresu pokuty, ma przypominać praobraz Krzyża, Drzewo Życia zasadzone pośrodku Edenu. Odnosi się również do przynoszącego uzdrowienie miedzianego węża wywyższonego na pustyni przez Mojżesza podczas czterdziestoletniej podróży Izraelitów.

Niedziela Krzyża jest pierwszą niedzielą, której „temat” bezpośrednio wiąże się z Postem – niedziela Tryumfu Ortodoksji i św. Grzegorza Palamasa są w zasadzie rocznicami zwycięstw nad herezjami, a ich pierwotny, postny charakter przebija się przez czytania. Pedagogika liturgiczna cerkwi przerywa obserwowany od przedpościa swój „niedzielny” schemat, przenosząc dydaktyczne akcenty na nabożeństwa w ciągu tygodnia. Sprawa zmienia się na powrót wraz z trzecią niedzielą. Śpiewany wówczas hymn przedstawia tajemnicę Krzyża w nieodłącznym kontekście Zmartwychwstania:

Krzyżowi Twemu pokłon oddajemy, Władco, i święte Zmartwychwstanie Twoje wysławiamy!

Od tego momentu czytania apostolskie poświęcone są Ofierze Chrystusa, przybierają więc wymiar pasyjny. Perspektywa Paschy niewątpliwie stanowi pokrzepienie studzonych postem wiernym. Jednak sprowadzając pociechę do prostego „będzie lepiej!”, spłycamy ją. Krzyż ma unaoczniać doprowadzoną do extremum solidarność Stwórcy ze Swym stworzeniem. „Moje” cierpienie przestaje być osamotnione, nabiera kontekstu cierpienia Boga, staje się zrozumiane.

W tym momencie warto pochylić się nad ikoną, która te prawdy wyraża. Oszczędna w wyrazie i syntetyczna sztuka bizantyńska niewątpliwie przetrwała próbę czasu. Schematyczne sylwetki czy ekspresja ograniczona do geometrii ułatwiają współczesnemu człowiekowi „odnalezienie się” w scenerii Golgoty. Paradoksalnie, brak ukonkretyzowania postaci oraz ich emocji, czynią ikonę zarazem bardziej osobistą, jak i uniwersalną. Czy należy jednak w czambuł potępić późnogotyckie, czy barokowe krucyfiksy? Obawiamy się, że wówczas można by nas posądzić o ignorancję godną wspomnianych, łupiących Konstantynopol krzyżowców.

Zapewne ludziom średniowiecza, czy epoki nowożytnej, łatwiej było zidentyfikować się z Chrystusem wyraźnie umęczonym, tudzież poddanym ekstremalnym ludzkim emocjom. Przedstawienia te, nie mniej niż ikony, wyrażają prawdę o realnym Wcieleniu Drugiej Hipostazy Trójcy Świętej, choć uniwersalność niektórych z nich rzeczywiście może być dyskusyjna. Kwestia stosunku do cierpienia nie byłaby pełna bez chociażby pobieżnie poruszonego tematu ascezy.

O ile na Wschodzie te dwa terminy nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego, o tyle Katolicyzm, w wyniku konsekwentnie rozwijanego tomizmu, uczynił z cierpienia wartość samą w sobie, swoistą walutę w boskiej buchalterii. Kontrreformacyjny klimat nie polepszył sytuacji – kwestionowane przez protestantów zagadnienia w nowożytnym katolicyzmie zostały przeakcentowane. Oczywiście prawosławie, zwłaszcza moskiewskie, nie pozostaje w tej materii absolutnie krystaliczne. Dość wspomnieć liczne masochistyczne sekty wyrastające na cierpiętniczym klimacie jak grzyby po deszczu. Okazuje się widocznie, że głęboko zakorzeniony w nas mechanizm robienia z siebie ofiary jest ponadkonfesyjny.

Problem wyegzaltowanego przeżywania Chrystusowego (i swojego) cierpienia, jak już wspomnieliśmy, nie jest w gruncie rzeczy tylko problemem Kościoła Katolickiego. Wiele chrześcijan, także tych głęboko wierzących, postrzega ludzki ból jako karę za grzechy albo Bożą Sprawiedliwość. Jaka jednak sprawiedliwość spotkała Zbawiciela na Krzyżu? Zdawać by się mogło, że według takich osób Bóg, zmienia Swe twarze niczym słowiański Światowid: raz jest Ojcem Miłosiernym, by po chwili stać się Starotestamentowym Sędzią Sprawiedliwym, gniewnym co dnia (por. Ps 7,12). Zapominamy o tym, że łączy On w sobie te wszystkie aspekty na raz: sprawiedliwość nie wyklucza miłosierdzia, litości ani miłości. 

Cierpienie rzadko ma sens i wcale nie musi go mieć: cierpimy, ponieważ jesteśmy śmiertelni. Cały ból oraz wszystkie słabości, z którymi zderzamy się w ciągu naszego życia, właśnie do śmiertelności się sprowadzają. Rozpacz, żal i gniew spowodowane niezawinionym ciężarem, który tak często nosimy z ogromnym trudem, jest naturalną reakcją na poczucie niesprawiedliwości, bezradności czy zwyczajnie zmęczenie. Tak jak Chrystus liczył, że może Go ominąć ogrom Jego męki, tak i my na to liczymy. Tak jak Chrystus upadał dźwigając swój Krzyż, tak i my upadamy. Tak jak On wołał z rozpaczą do swojego Ojca w Niebie, tak i my wołamy za Nim w najmroczniejszych momentach naszego życia. 

Sens Chrystusowego cierpienia objawia się tylko w kontekście jego Zmartwychwstania: Ukrzyżowany na grobie Adama pokonuje grzech i śmierć, czyniąc to, czego nie byli w stanie dokonać nasi Praojcowie – poddając się całkowicie Woli Bożej, sprzeciwiając się naturalnej, pierwotnej ludzkiej potrzebie przetrwania. Chrystus nie ucieka przed wolą swojego Ojca, tylko stawia jej czoło: Jego upadki i wołanie na Krzyżu nie umniejszą Mu, tylko czynią jego Mękę jeszcze bardziej nam bliską. 

Cierpienie nie uszlachetnia: nie dodaje nam dodatkowych "punktów" na drodze do Zbawienia, nie określa naszej wartości jako chrześcijan, nie jest karą za grzechy popełnione w naszym życiu doczesnym. Cierpienie jest efektem życia na tym świecie: świecie pełnym śmierci, chorób, bólu, rozczarowania. Nie możemy jednak dopatrywać się w męczeństwie celu naszej egzystencji, sądząc, że w ten sposób "zaimponujemy" Bogu naszym oddaniem. Bóg spogląda na nas w kontekście tego, jak sobie z cierpieniem radzimy: czy w złości szukamy wyciszenia i równowagi, czy też krzywdzimy innych. Czy łączymy się w smutku z bliskimi, czy też ganimy ich za użalanie się nad sobą. 

Niektórzy myśliciele próbowali odczłowieczyć nie tylko Chrystusa, ale też Matkę Bożą, odejmując jej prawo do prawdziwej rozpaczy pod Krzyżem nad krzywdą jej własnego dziecka. Bogurodzica ma być cnotliwa, skromna, spokojna, zawsze poddana woli Bożej: zbyt jaskrawo wyrażony żal w stosunku do Boga czy niezgodna na to, czego doświadczyła, mogłyby być postrzegane jako sprzeniewierzenie się boskim rozkazom. Wchodzimy więc znowu w pewną karykaturę człowieczeństwa, zakładając, że Chrystus i jego Matka owszem, byli ludźmi, ale "lepszymi", takimi, których my nie jesteśmy w stanie doścignąć. 

Rozumieli to nasi przodkowie, śpiewając budzące dziś uśmiech politowania „Gorzkie żale”. Również dziś (gdyby wykonywać ten zabytek polskiej kultury dwa razy szybciej!) możnaby wejść do środka dramatu realnych ludzi, manifestując tym samym nasze osobiste, równie realne i niespreparowane cierpienie.

Tymczasem zachowanie Matki Bożej i Chrystusa wynikało z ich wyboru – pogodzenie się z wyrokiem nie oznacza jednocześnie cichego, czy wręcz potulnego jego przeżywania. My również musimy się pogodzić ze śmiercią naszych bliskich, jednakże nie zmienia to faktu, że łkamy nad ich ciałami i grobami, wzywamy Boga tak, jak sam Chrystus na krzyżu, przeżywamy ból tęsknoty, żalu i zniechęcenia, których żadne słowa o Bożym Planie nie są w stanie złagodzić. W naturze ludzkiej leży przeżywanie żałoby: żałoby nad losem swoim oraz innych. Sam Chrystus płacze nad grobem Łazarza, wiedząc doskonale, że za chwilę go wskrzesi. To właśnie nasz naturalny sprzeciw wobec śmierci świadczy o jej „nienaturalności”.

Ulgę w momencie rozstania z drugim człowiekiem przynosi jedynie myśl o ponownym spotkaniu, już w innym, lepszym Świecie. To właśnie zamysł Zmartwychwstania, to, że nasze cierpienie nie będzie trwało wiecznie, powinno być nam pocieszeniem w chwilach największej próby. Musimy też pamiętać, że Bóg jest obecny w naszym życiu zawsze: widzi i rozumie to, z czym się mierzymy, zna nasze przemyślenia, wie, jakie ciężary dźwigamy i będzie to wiedział także na naszym Sądzie. To dlatego tak ważne jest, żebyśmy my nie byli – niczym sam Szatan – oskarżycielami drugiego człowieka w tym życiu, przyjmując rolę sędziego, do której nie mamy prawa. 

«Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą.» (Mt 7, 1-5), mówi Chrystus w Ewangelii wg. św. Mateusza do swoich uczniów, ale wciąż dla niektórych te słowa pozostają niezrozumiałymi. Z łatwością przychodzi innym ocena kto ma prawo do rozpaczy, a kto się nad sobą użala, kto przyjmuje Wolę Bożą z pokorą, a kto ją odrzuca. Nikt oprócz samego Boga nie ma pełnej wiedzy na temat tego, co dzieje się w sercu drugiego człowieka: znamy tylko to serce, które jest w nas, ale często odwracamy od niego wzrok, woląc zajmować się sprawami innych, przerażeni mrokiem, który sami w sobie nosimy.

Tymczasem Chrystus na Krzyżu (nawet gotyckim lub barokowym) wzywa nas byśmy rozważyli tajemnice własnego cierpienia. Podczas Sądu nikt nie spyta nas o wiarę, uczynki i występki naszego sąsiada, ale o to, co robiliśmy i myśleliśmy my. I oto okazać się może, że ktoś, kto uważał się za osobę niewierzącą, czynił innym lepiej i szedł przez życie bliżej Boga niż człowiek, który przeszedł w swoim życiu setki Dróg Krzyżowych. Przed Bogiem stoimy nadzy niczym Adam i Ewa: nie mamy czym zasłonić naszej nieprawości, zazdrości, urazy, żalu i gniewu. Dlatego warto poświęcić życie na rozważanie tego, co dzieje się w naszej duszy, byśmy w dniu Sądu byli gotowi wyznać przed Bogiem całą prawdę na temat nas samych. 


Kamila i Kuba

Właściciele Pracowni Kraska

W tekście użyliśmy zdjęcia naszych prac


Inne wpisy

Pliki cookies

Ta witryna korzysta z plików cookie. Gromadzimy jedynie anonimowe dane statystyczne oraz dane osobowe niezbędne nam do wykonania zamówienia i kontaktu z klientem.