Wiele osób zajmujących się rękodziełem dopada poczucie bezsensu, gdy ich prace nie spotykają się z odzewem ze strony klientów. Jak my radzimy sobie z tymi trudnościami i od czego zaczęła się nasza przygoda z Pracownią Kraska?
Rozmowy na temat tego, że chcielibyśmy założyć sklep z naszymi pracami toczyły się między nami jeszcze zanim Kamila opuściła swoją pracę. Czuła, że jest niespełniona i nie żyje tak, jakby tego chciała, a frustracja tym stanem rzeczy narastała w niej każdego dnia. W końcu podjęła decyzję by odejść, a temat założenia własnej działalności powrócił do nas ze zdwojoną siłą.
Uznaliśmy, że jeśli mamy to zrobić, to teraz: zanim na naszym świecie pojawią się nasze dzieci, a razem z nimi potrzeba stałego finansowego dochodu. Byliśmy w komfortowej sytuacji, bo mieliśmy oszczędności, a Kuba zatrudniony jest na uniwersytecie, mogliśmy więc sobie pozwolić na taki "eksperyment". W końcu otwarcie własnego biznesu nic nie kosztuje (z tzw. "Ulgą na start" przez pierwsze pół roku musieliśmy opłacać tylko składkę zdrowotną), tak samo jak jego zawieszenie czy zamknięcie.
Po podjęciu decyzji zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, jaki powinien być motyw przewodni naszej działalności. Nie chcieliśmy, by była stricte dewocyjna, choć ikony miały się w niej pojawić od samego początku. Naszym planem nie było założenie sklepu o tematyce religijnej: miały się w nim znaleźć także rzeczy związane ze sztuką ludową, jak i sztuką w ogóle. Postanowiliśmy postawić na szeroko rozumiany folklor i było to strzałem w dziesiątkę, bo oboje od zawsze interesowaliśmy się tą tematyką.
Na początku mieliśmy w sklepie tylko pięć produktów (3 linoryty i 2 plakaty) i jak nie trudno się domyśleć, było to zdecydowanie za mało. Niemniej, już w pierwszych miesiącach naszej działalności znaleźli się klienci, którzy postanowili nam zaufać i kupić nasze prace, co zachęciło nas do tego, by tworzyć dalej. Jakub zaprojektował nasze logo, kupiliśmy pieczątkę, zatrudniliśmy księgową i ruszyliśmy do działania.
Nie ma większej pułapki niż zamknięcie się na jedną tematykę twórczą, odrzucając wszystko inne. Nie ma znaczenia, czy zajmujemy się ikonami, haftem, malarstwem portretowym, rzeźbiarstwem, czy ceramiką – jeśli za bardzo ograniczymy pole swojej działalności, w pewnym momencie dopadnie nas brak weny, a niewielki odzew klientów i niska sprzedaż tylko pogłębią ten stan.
To właśnie dlatego nie poprzestaliśmy na plakatach i linorytach, szybko rozszerzając naszą ofertę o książki, drzeworyty, kubki, torby i szeroko rozumiane malarstwo. Motywy religijne przeplataliśmy z folklorem: postacie z polskiej demonologii pojawiały się na naszych pracach równie często jak Święci, tworząc w ten sposób obraz sztuki ludowej taką, jaka ona jest.
Dostrzegliśmy, że wspólne burze mózgów na temat tego, co moglibyśmy zrobić w ramach naszej pracowni sprawiają, że mamy chęć i zapał do tworzenia: choć nie wszystkie nasze propozycje spotykają się z tak samo intensywnym odzewem ze strony klientów, sam fakt, że spróbowaliśmy czegoś nowego zachęca nas do eksperymentowania dalej.
Dużo dawały (i wciąż dają) nam rozmowy o sztuce i odwiedziny różnych muzeów: gdy jesteśmy na wakacjach, zawsze sprawdzamy wszystkie ośrodki gromadzące dzieła sztuki i idziemy je obejrzeć. Podobnie jest ze starymi kościołami czy zamkami, które wzbudzą naszą ciekawość. Oglądanie prac wykonanych przez innych artystów jest fascynujące i inspirujące; napełnia nas pozytywną energią i chęcią do tego, by niektóre zaobserwowane motywy wykorzystać w naszej twórczości.
Ważne jest także, by pozwolić sobie na odpoczynek, dni bez kontaktu ze sztuką w aspekcie pracy; zmuszanie się do tworzenia w niczym nie pomoże. Frustracja i zniechęcenie mogą sprawić, że straci się ochotę do tworzenia w ogóle, co poskutkuje jeszcze większym stresem i kompletną artystyczną blokadą. Warto, by pomiędzy pracami wykonanymi dla klientów tworzyć rzeczy dla samych siebie, a potem sprzedawać je w ramach social mediów albo własnego internetowego sklepu.
Niestety, choć wiele osób próbuje to obejść, marketing (zwłaszcza w sieci) jest dzisiaj kluczową sferą, która może zwiększyć lub zmniejszyć sprzedaż danego twórcy. Wiele osób szybko się do prowadzenia social mediów zniechęca, porównując siebie do innych, czując, że ich wyniki wciąż nie są satysfakcjonujące. To ogromna pułapka, w którą nie można sobie pozwolić wpaść. Publikowanie postów co najmniej 3-4 razy w tygodniu ma za zadanie zapewnić, by algorytmy aplikacji wciąż nas pokazywały: nigdy nie wiemy, jaka nasza publikacja nagle osiągnie sukces.
Oczywiście, po wielu godzinach pracy i zadowoleniu z efektu, jaki się uzyskało, gdy odzew co do nowego produktu jest niewielki, artysta odczuwa najzwyklejszy smutek. To naturalne, jednakże nie jest to miarodajnym wyznacznikiem ani jakości naszej pracy, ani powodem do rozmyślań, czy powinniśmy zajmować się tym, czym się zajmujemy. Niektóre nasze posty mają po 40 "polubień", a inne 150 czy 200 i nigdy nie wiemy, który akurat wzbudzi większe zainteresowanie.
Prawda jest taka, że twojego postu nie musi zobaczyć, czy "polubić" 200 osób: wystarczy, że zobaczy go ta jedna, która kupi produkt. Właściwe "targetowanie" (czyli inaczej, celowanie) w odbiorców, którzy rzeczywiście mogą być zainteresowani naszą twórczością, jest kluczowe w sprzedaży. Odpowiednie dobieranie tagów, ciekawe opisy czy dobrze wykonane zdjęcia są niezwykle istotne w aspekcie tego, jak nasza sztuka jest postrzegana przez świat zewnętrzy: piękny obraz może na przykład stracić wszystkie swoje walory, jeśli kadr czy kolorystyka zdjęcia jest zwyczajnie brzydka.
We współczesnym świecie to, jak jesteśmy postrzegani w Internecie niezwykle wpływa na nasze poczucie własnej wartości. Brak oczekiwanych reakcji wzbudza w nas uczucie rozczarowania i zawodu: zaczynamy kwestionować, czy to co robimy jest cokolwiek warte. To bardzo przykre, że posty na Instagramie i Facebooku – rzeczy, na które patrząc z boku, nie zdają się nam aż tak poważne – w naszej głowie mogą być potwierdzeniem lub zaprzeczeniem naszego talentu, umiejętności, zaradności.
Social media toksycznie wpływają na nasze postrzeganie nas i naszej twórczości: potrzeba ogromnej asertywności i zdecydowania by przeć na przód bez zniechęcenia niezadowalającymi nas wynikami. To trudne i doskonale to rozumiemy: sami zaznaliśmy podobnego stanu, gdy nagle popularne stały się "rolki", których my, najzwyczajniej w świecie, nie lubimy. Po kilkukrotnym zmuszeniu się do "wejścia" w tą dziedzinę uznaliśmy, że... po prostu nie będziemy ich kręcić (kręcimy za to filmy z procesu, ale nie przejmujemy się żadnymi "trendami"). Skupiamy się na postach i ciekawych treściach, na tym, by zdjęcia i grafiki które wstawiamy przyciągały uwagę. I to działa: sprzedajemy bez rolek, bez stresu, bez przymusu.
Jako uczestnicy tego swoistego "wyścigu szczurów" postanowiliśmy mniej powierzyć algorytmowi, a więcej sobie samym. Od początku inwestowaliśmy w reklamy naszych produktów wycelowane dokładnie w klientów, którzy mogliby być nimi zainteresowani i to one przynoszą nam najlepsze owoce. Wiemy, że wiele osób boi się wydawania pieniędzy na reklamy, które nie są pewni, czy cokolwiek zmienią, jednak w naszym przypadku są one jednym z głównych filarów napędzających naszą sprzedaż.
Współcześnie "strach" przed odpływem/zniechęceniem klientów jest bardzo silny. Zmniejszenie czy też brak interakcji z odbiorcami na platformach społecznościowych może jeszcze ten strach potęgować. Współczesny świat nakłada nas ogromne wymagania: wielkie korporacje, fabryki czy sztuczna inteligencja zrobią rzeczy kilka razy szybciej i, według niektórych, "lepiej", niż my. Niektórzy próbują konkurować z molochami, tworząc więcej, lepiej, ale za mniejsze pieniądze. To tylko pogarsza sprawę: nasza praca jest niedoceniana, my musimy pracować ciężej za mniej i nie odczuwamy z naszej twórczości żadnej satysfakcji.
Artysta musi się cenić. Należy się pogodzić z tym, że dla niektórych nasze ceny będą "ponad ich budżet". To naturalne. Staramy się, by w naszym sklepie były prace bardziej skomplikowane, wymagające większego nakładu pracy, na które wiemy, że pozwolić będą mogli sobie nieliczni, ale też mniejsze i tańsze: takie, by mógł pozwolić sobie na nie każdy. Sami ze swojego doświadczenia wiemy, że jesteśmy w stanie zapłacić więcej niż zwykle za rzeczy, które uważamy za wyjątkowo piękne; nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić, ale właśnie tak to działa.
Jeśli artysta sam siebie nie doceni, klient nigdy nie zapłaci mu za produkt więcej, niż ten sam zaproponował: to my musimy bronić swoich interesów, zapewnić sobie byt, opłacić ZUS i rachunki za mieszkanie. Obwinianie się o to, że coś jest "za drogie" do niczego nie prowadzi: jeśli coś się nie sprzedaje, zawsze można zrobić akcję promocyjną, obrócić to w atut, w coś, co przyciągnie nowych klientów. Nie wszystko sprzedamy zawsze w takich cenach jak byśmy chcieli, jednak warto zawsze na początek proponować cenę taką, jaką uważamy za satysfakcjonującą dla nas, a nie dla zamawiającego.
Oczywiście za ceną musi iść jakość: w przypadku sztuki jakość estetyczna. Jeśli nasza świadomość w tym aspekcie jest nikła, a my tworzymy tylko dla przyjemności, jest to chodzenie odrobinę po omacku – w takiej sytuacji konkurencja na rynku może nas przygnieść, a klienci będą wybierali twórców bardziej świadomych, z lepszym warsztatem i pomysłem na to, co ich sztuka ma reprezentować.
Jeśli nie wiemy, czy jesteśmy w czymś wystarczająco dobrzy, przed założeniem własnej działalności warto poeksperymentować na tzw. działalności nierejestrowanej: spróbować stworzyć swoje social media, logo, markę, prezentować produkty i sprzedawać je poprzez bezpośredni kontakt z klientami. To zadziałało w naszym przypadku i potwierdziło, że rzeczy, które robimy się zwyczajnie innym podobają. Nasza przygoda trwa już kilka lat i choć nie zawsze jest lekko, a nie każdy miesiąc równie urodzajny, wiemy dzisiaj, że założenie Pracowni Kraska było jedną z najlepszych decyzji naszego życia. 😇
Kamila i Jakub
Właściciele Pracowni Kraska